Wywiad z…

 

NOMINACJE PROFESORSKIE

DLA WYCHOWANKÓW OPOLSKIEJ UCZELNI TECHNICZNEJ

 

Z prof. dr. hab. inż. Romanem Ulbrichem i prof. dr. hab. inż. Marianem Łukaniszynem rozmawia Krystyna Duda

 

Spośród ostatnich nominacji profesorskich dwie dotyczą pracowników naukowych i wychowanków opolskiej uczelni technicznej, czy zechcieliby Panowie przedstawić swoją drogę naukową?

Roman Ulbrich: Rzeczywiście. Tak się składa, że jesteśmy w grupie absolwentów naszej Uczelni, która najszybciej zrobiła habilitację – co już wcześniej zostało zauważone – a teraz, po wypełnieniu kolejnych wymagań stajemy w pierwszym szeregu – w gronie profesorów. Byłem ostatnim rocznikiem na Wyższej Szkole Inżynierskiej kończącym studia inżynierskie – w roku 1976. Wkrótce uzyskałem magisterium i bardzo szybko, bo w 1981 roku zrobiłem doktorat na Politechnice Wrocławskiej, a w 1990 roku uzyskałem habilitację na Politechnice Śląskiej. W czasie swojej drogi zawodowej kilka razy zmieniałem specjalności: po dobrym Technikum Mechanicznym w Opolu i typowo mechanicznej specjalności jaką są maszyny robocze ciężkie, czułem się i byłem klasycznym mechanikiem. Po raz pierwszy przekwalifikowałem się w kierunku inżynierii procesowej, zaś na początku lat 90. na inżynierię środowiska w specjalności racjonalne gospodarowanie energią. Biorąc pod uwagę rzetelną wiedzę w zakresie budowy maszyn zdobytą jeszcze w technikum i na studiach inżynierskich, z dużą przykrością przyjmowałem docinki o chemikach na wydziale – co było wynikiem niezrozumienia,  bo przecież inżynieria procesowa – to jak najbardziej zawiera się w dziedzinie  – budowa maszyn.

 

    Przez 25 lat pracy naukowej, w tym przez pierwsze 6 lat na stanowisku niedydaktycznym, mam na swoim koncie ponad 200 publikacji i referatów, z których kilka uważam za zupełnie udane. Są to publikacje zauważone i cytowane w literaturze światowej. Ostatnio wydałem  kilka książek, z których część określiłbym jako zdecydowanie naukowe, inne bardziej promujące oszczędzanie energii i wykorzystanie odnawialnych źródeł energii.

Marian Łukaniszyn:                                      

Studia magisterskie odbyłem na ówczesnej Wyższej Szkole Inżynierskiej w Opolu i ukończyłem je w roku akademickim 1977/78 kilka miesięcy wcześniej niż zakładał tok studiów i rozpocząłem pracę jako asystent w Katedrze Automatyzacji i Diagnostyki Układów Elektromechanicznych u prof. Piotra Wacha. Doktorat i habilitację zrobiłem na Wydziale Elektrotechniki  i Elektroniki Politechniki Łódzkiej odpowiednio w roku 1985 i 1991, gdzie najściślej współpracowałem z moim promotorem, prof. Zakrzewskim. W następnym roku zostałem profesorem uczelnianym w opolskiej uczelni technicznej. W 1993 roku wyjechałem na stypendium Humboldta do Friedrich-Alexander Universität Erlangen- Nürnberg w Niemczech, które trwało łącznie 28 miesięcy, choć z przerwami do roku 1999. Pobyt na stypendium zaowocował współpracą z prof. Rolfem Unbehauenem.  Po powrocie z Erlangen kontynuowałem pracę na Politechnice Opolskiej, którą zresztą nigdy nie przerywałem, natomiast przewód profesorski przeprowadziłem na Politechnice Poznańskiej.

Sukces panów jest tym większy, że tytuły profesorskie otrzymaliście w stosunkowo młodym wieku, co zadecydowało o tak pomyślnej drodze naukowej?

M.Ł. Nasza Politechnika zalicza się do uczelni prowincjonalnych, gdzie trudno zrobić jest oszałamiającą karierę i raczej o sukcesie decyduje praca i jeszcze raz praca. Miałem to szczęście, że trafiłem na bardzo dobrych doktorantów, nie bez wpływu jest także dobra współpraca z Politechniką Łódzką i wspomnianym już prof. Zakrzewskim. Bardzo owocna była także współpraca z prof. Mendrelą przed jego wyjazdem do Stanów Zjednoczonych. Zajmowaliśmy się ciekawym tematem, jakim są silniki tarczowe z magnesami trwałymi,

a z badań tych powstało kilka tematów prac doktorskich.

R.U. Nie jestem całkiem przekonany, czy po przekroczeniu 50. roku życia mówić możemy nadal, że to młody wiek, szczególnie, jeśli odniesiemy to do sytuacji na zachodzie Europy,

gdzie zwykle szefem zespołu, np. instytutu zostaje się, mając lat 38-40. Żeby uniknąć jednak nieporozumień – czuję  się stosunkowo młodym człowiekiem, ale przytoczę dobrze pasujące do sytuacji żartobliwe powiedzenie kolegi: kiedyś byliśmy młodzi i zdolni, a dzisiaj już tylko zdolni. Od trzech lat jestem już dziadkiem, od roku nawet podwójnym – to się jednak trochę czuje.

    Co do warunków osiągnięcia sukcesu to myślę, że w pracy potrzebna jest pasja i trochę szczęścia. Pasja zależy od nas samych, a szczęściem w moim przypadku była praca od połowy lat 70. do końca 80. w bardzo aktywnej grupie kierowanej przez prof. Leona Troniewskiego. Jeśli do tego dołożymy możliwość pracy w towarzystwie dydaktyka idealnego, czyli doc. Antoniego Guzika, to stwierdzić muszę, że spotkało mnie wiele szczęścia. W następnych latach uzyskałem prestiżowe stypendium Fundacji Humboldta i odtąd cieszę się bardzo dobrymi kontaktami z wieloma ośrodkami naukowymi w Niemczech.

Często działało to jak wentyl – kiedy miało się już trochę dość tu na miejscu, wówczas nawet krótki wyjazd dawał nowe impulsy.

Rozwój naukowy idzie w Panów przypadku w parze ze znacznymi osiągnięciami w zakresie dydaktyki, co uważają Panowie Profesorowie za swoje najważniejsze osiągnięcie w tej sferze?

M.Ł. W moim przypadku podkreśliłbym nie tyle dydaktykę, co dokonania w zakresie kształcenia młodej kadry. Jak mówiłem wcześniej, ani uczelnia, ani uprawiana dyscyplina – czyli nauki techniczne – nie ułatwiają kariery naukowej, stąd skupiłem się w pewnym etapie mojej działalności na wsparciu naukowym swoich młodszych kolegów w katedrze, głównie poprzez pomoc w uzyskaniu dla nich interesujących rozwojowych stypendiów. Uzyskane efekty są zadowalające, a obiektem naszych zabiegów była Fundacja na rzecz Nauki

Polskiej. Moi doktoranci, a potem doktorzy, pan Rafał Wróbel i Mariusz Jagieła mają na swoim koncie kilka prestiżowych stypendiów wyjazdowych, zagranicznych i konferencyjnych. Ich prace doktorskie zostały wielokrotnie wyróżnione liczącymi się nagrodami, m.in. Nagrodę Siemensa uzyskała praca dr. Wróbla. Ostatnim, jeszcze nieoficjalnym osiągnięciem dr. Jagieły jest Nagroda Prezesa Rady Ministrów przyznana jego

pracy doktorskiej. Obecnie obaj pracują na prestiżowej uczelni w Wielkiej Brytanii.

R.U. Jak już wspomniałem, dydaktyka to niezmiernie ważny obszar naszej pracy, ale nie podzielam opinii, że rozwój naukowy musi iść i zawsze idzie w parze z osiągnięciami dydaktycznymi.

    Bardzo wysoko sobie cenię możliwość współpracy ze studentami, którzy naukę traktują poważnie. Uważam za szczęśliwy traf to, że od wielu lat na kierunku inżynieria środowiska występuje liczna grupa młodych chętnych do nauki, którzy wybierają moją specjalność. A jeśli nawet wśród nich trafiają się także mniej zdeterminowani, to ważne, że raczej ich namawiam, niż zmuszam do pracy. Mam świetnie działające koło naukowe, zresztą gdy przed 20 laty opiekowałem się innym kołem, miałem podobny zespół młodych ludzi i podobne doświadczenia. Nadal z ochotą udaję się z grupą swoich studentów na różnego rodzaju wypady, a tych wyjazdów – szczególnie ostatnio – było sporo, to znaczy, że jeszcze nie wypaliłem się w roli opiekuna. Dowodem może być tegoroczny wyjazd na Krym, który uważam za bardzo udany, chociaż moja kondycja fizyczna nie dopisała. Właśnie w drodze do Opola, w pociągu z Symferopola do Lwowa otrzymałem informację o podpisaniu mojej nominacji przez prezydenta.

    Od kilku lat, w czasie naboru na studia doktoranckie, zgłasza się do mnie niezmiennie sporo chętnych, prawie jak w zachodnich uczelniach, gdzie normą jest to, że jeden profesor ma pod opieką równocześnie kilkunastu doktorantów.

Czy tak duży sukces nie spowoduje teraz spowolnienie pewnych działań w sferze nauki, dydaktyki i organizacji?

M.Ł. Na pewno nie planuję zastoju, czy jakiejś nadzwyczajnej przerwy. Moja aktywność zawodowa nie jest zróżnicowana na czas przed i po uzyskaniu tytułu. Właśnie zaczyna się kolejny rok akademicki i kolejne zadania stojące przed każdym pracownikiem naszej uczelni. Jako wydział staramy się uzyskać prawa habilitowania. Lecz jest to proces rozłożony na lata, uwarunkowany od wielu czynników. W naszym życiu zawodowym nie są bez znaczenia nakłady finansowe, które wciąż maleją, a nauki techniczne nie mogą obyć się bez laboratoriów, kosztownych urządzeń, a stała mizeria finansowa jest coraz trudniejsza do zniesienia. Mam plany jako pracownik naukowy, współgrają one w jakimś sensie z planami macierzystej katedry, wydziału. Będą to kolejne konferencje, tematy badawcze, prace naukowe.

R.U. Na razie nie myślę w tych kategoriach i chyba tylko problemy ze zdrowiem, nieprzyjazne otoczenie, czy złe decyzje o charakterze strategicznym dla Uczelni byłyby w stanie wpłynąć na spowolnienie mojej aktywności. W październiku uczestniczyć będziemy w V Forum Polsko-Niemiecko-Chińskim, które odbędzie się w Stuttgarcie, a już przygotowujemy się do VI Forum w Opolu, też o zasięgu międzynarodowym. Późną jesienią bieżącego roku zorganizowane zostaną II Opolskie Dni Oszczędzania Energii.

    Aktualnie znów zgłosiło się do mnie kilu chętnych na studia doktoranckie. W obszarze nauki pora przedsięwziąć działania zachęcające doktorantów do intensywniejszych prac nad dalszym rozwojem. Poważnym wyzwaniem jest także udział w projektach europejskich i tu wskazać mogę dwa obszary dla mnie szczególnie interesujące: badania nad metodami rozpoznawania struktur w przepływach wielofazowych oraz rozwój odnawialnych źródeł energii. Co prawda moja przygoda z Regionalną Agencją Poszanowania Energii jako jej prezesa już się zakończyła, ale wiele wskazuje na to, że w najbliższych latach agencja ma przed sobą dynamiczny rozwój i w swoich planach uwzględniam ścisłą z nią współpracę.

A jak przedstawiają się najbliższe plany zawodowe?

R.U. W moich planach zawodowych – po wypełnieniu z nadmiarem wymagań – na pierwszym miejscu stawiam jak najszybsze utworzenie własnej katedry, przez co uzyskam

lepszą możliwość wpływania na rozwój współpracowników. Mam nadzieję, że zrozumieją to moi dotychczasowi oponenci.

    Marzy mi się, aby studenci i doktoranci licznie uczestniczyli w wyjazdach na stypendia zagraniczne, a szczególnie aby moi wychowankowie zaczęli wyjeżdżać na dobre stypendia naukowe. W najbliższym roku akademickim sześciu kolejnych moich doktorantów powinno stanąć do obrony swoich prac i to zmusza mnie do przemyśleń nad dalszym działaniem. To wspaniałe uczucie słyszeć podczas wizyt monitorujących wypowiedzi studentów, którzy jeszcze niedawno bali się jakiegokolwiek wyjazdu, a teraz pytają o możliwości przedłużenia pobytu. Takie doświadczenia można traktować jako dowód na to, że kształcimy ich nie najgorzej.

Uzyskanie tytułu naukowego profesora przez trzech pracowników naukowych PO – tytuł otrzymał także profesor Ludwik Habuda – jest niewątpliwym sukcesem dla pełnym i podstawowym zatrudnieniem, kierunków studiów w innych nie powiązanych z Uniwersytetem Jagiellońskim węzłem umów patronackich szkołach wyższych publicznych i prywatnych znajdujących się w Krakowie, identycznych z tymi, jakie są prowadzone w Uniwersytecie Jagiellońskim. Dotyczy to także prowadzenia w tychże szkołach zajęć na kierunkach istniejących w macierzystej uczelni. Senat uważa, że pracownicy Uniwersytetu Jagiellońskiego nie powinni pełnić funkcji rektorów i dziekanów w takich szkołach, tego typu działalność jest bowiem sprzeczna z podstawowymi zasadami dobrych obyczajów akademickich. Senat oczekuje, że pracownicy UJ zatrudnieni we wspomnianych szkołach zaniechają do końca semestru zimowego roku akademickiego 2003/2004 swojej działalności lub złożą na ręce Rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego rezygnację z pracy w Uniwersytecie Jagiellońskim. naszego środowiska. Czy może Pan skomentować to wydarzenie?

R.U. Z tego należy tylko się cieszyć. Skoro czekaliśmy ponad 35 lat na pierwszych „własnych” profesorów, to wreszcie musiał nadejść czas, gdy wysyp profesorów będzie większy. Jeśli się temu procesowi bliżej przyjrzeć, to widać wyraźnie, że jest to w jakimś stopniu pochodną starej ustawy o szkolnictwie wyższym i „urodzaju” habilitacji na początku

lat 90. Spodziewam się, że w ciągu najbliższych 2–3 lat przybędzie nam wielu profesorów.

M.Ł. Niewątpliwie trzy tytuły profesorskie przyznane niemal w jednym czasie na jednej uczelni ocenić można jako sukces dla środowiska. Pewnie nie będzie to bez wpływu na staranie wydziałów o prawa habilitowania. Nie przeceniałbym jednak tego faktu, w końcu taki jest cel pracownika decydującego się na zawodowe uprawianie nauki. W małym środowisku te trzy tytuły to dużo, w silnych ośrodkach akademickich

raczej niewiele.

Jak spędzają Panowie czas wolny od obowiązków zawodowych, jakie mają pasje, hobby?

M.Ł. Interesuje mnie polityka, lecz nie uprawiam jej aktywnie, raczej odpowiada mi rola obserwatora śledzącego polityczne wydarzenia. W wolnych chwilach zagłębiam się w lekturze, preferuję literaturę faktu. Lubię także pojeździć na rowerze. Nie mam specjalnych pasji, ani niezwyczajnego hobby. Ot trochę przyjemności dla intelektu, coś dla ducha i dla ciała.

R.U. Nauka zajmowała w moim życiu zawsze bardzo ważne miejsce, ale pozostawiam sobie jeszcze trochę czasu na inne zainteresowania, a są to dobra muzyka i to zarówno poważna jak i jazz, ale nie gardzę także muzyką pop. Ważne miejsce w moim życiu zajmował zawsze sport. Niech nikogo nie zwiedzie moje aktualne kuśtykanie – naprawdę bieganie i

w ogóle aktywne życie jest mi bardzo bliskie. Mam też spory udział w modernizacji swojego domu i to zarówno w zakresie tych najcięższych prac budowlanych, jak i bardzo żmudnych.

Modernizacja budynku stała także wspaniałą okazją do praktycznego wykorzystania i sprawdzenia swojej wiedzy teoretycznej, i udało się – mam ciepły dom.

Dziękuję za rozmowę.

 

WIADOMOŚCI UCZELNIANE 1(116) WRZESIEŃ 2003